-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]



kiedyś...


I GEMnO Rudawska Wyrypa – cz.1


> I kiedy witam wschodzące słońce na skalistym szczycie, a ono maluje pejzaż w dominancie czerwieni. I mglisty opar w doliny spływa, owijając miasta w miękki puch. I cisza jak makiem zasiał gości w uszach. I droga skalista przede mną. I nic, że trud pot ze skroni wyciska. I łza się w oku kręci, a serce z miłości rośnie, bo w górach jest wszystko, co kocham.


Rudawy Janowickie, najukochańsze z sudeckich pasm, jedynie Góry Kamienne mogą się z nim równać. Kocham te niskie góry, uwielbiam ich zielone szczyty, dolinki zalane słońcem. Gdy ze strony Pucharu dowiedziałem się, że w Rudawach odbędzie się jedna z imprez, to aż serce mi mocnej zabiło, bo przecież jakbym miał się tam nie pojawić, skoro myślę o tych górach i znęcam się nad sobą myślą, że już niedługo, już za chwilę się tam wybiorę – nie, nie na wspin, aby obiegać je w końcu. A okazja się znalazła i Rudawską Wyrypą się nazwała i w jedno połączyło się to, co lubię… Tak oto znalazłem się w Karpnikach.


Słonecznie. Błękitne niebo czyściutkie, nie uświadczysz najmniejszego obłoczka. Będzie gorąco, a to oznacza odwodnienie. Boję się powtórki z RDSu, dlatego jestem przygotowany. Co prawda zapomniałem spakować iskiate, ale mam przy sobie kilka saszetek izotonika i duży żel energetyczny. Tym razem zaufam chemii. W drodze do Karpnik intensywnie nawadniam organizm wodą mineralną z dużą zawartością mikroelementów.


W bazie zawodów panuje wesoła atmosfera. Dookoła znajome twarze. Pojawia się kilku mocnych zawodników. Przebieramy się i powoli pakujemy klamoty. Za dwadzieścia minut odprawa. Jestem spokojny. Czas płynie leniwie, jest tak cicho i spokojnie – przecież to, wiosną pachnący, górski chillout!


Startuję razem z Marcinem. To jego pierwsze zmagania na tego typu imprezie. Cieszę, że podjął wyzwanie. Chcę, aby spróbował czegoś innego, niż udeptywanie asfaltu. Chłopak ma potencjał, a biegi uliczne nie dają takiej radochy jak bieganie po krzakach. Niech przekona się na własnej skórze.


Wystartowaliśmy!


Konstruktor trasy przygotował prawdziwą perełkę. Na PK 1 rozpoczyna się OS, czyli odcinek specjalny. Tam dostajemy mapy sportowe z zaznaczonymi PK, bez opisów tychże. Czołówka rozbiega się po lesie, a my zaczynamy od zgarniania najdalej położonych PK. Dobra dycha z hakiem biegania pod i z górki. Prawie bezproblemowo zbieramy komplet punktów i po dwóch godzinach, na dziesiątej pozycji kończymy odcinek specjalny.


Kolejny punkt nie przysparza nam problemów. Szybko dobiegamy do Zamku Bolczów. Znam okolicę i pewnie nawiguję. Zielonym szlakiem dostajemy się pod zamkową bramę, spod której szybko wpadamy na ukryty w skałach PK 10.


Na przelocie pomiędzy PK 10 i 11 zaczyna mnie łapać kryzys. Czuję w nogach Harpagana, nie było mi dane porządnie wypocząć, w dodatku nie jestem wyspany, Aga przez ostatni tydzień ciągnęła swoje zabójcze zmiany, które wypadły akurat na sześć dni przed startem – typowe. Z trudem wspinam się na szczyt Wołka po to, aby podbić PK i… i zostać dosłownie zmiażdżonym. Widok, który rozpościera się spod punktu, powala. Dookoła łagodne szczyty, zielone łąki, a w oddali, przyozdobione śniegiem, Karkonosze.


Chwile później zbiegamy w dół, na złamanie karku, na azymut. Rozkładam ramiona, jak bym rozpościerał skrzydła, bo w tym momencie lecę, ja lecę. Widok zapiera dech w piersi, jest tak pięknie, jest idealnie!


CDN




[075/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Fri May 10 13:09:04 2024