-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]



kiedyś...



V RDS – list z obcego kraju cz.2


Witaj!


Wiesz Andrzeju, kiedyś zadałem pytanie pewnemu rajdowcowi: co kieruje ludźmi, że spotykają się gdzieś na końcu świata i robią, to co robią? Bo przecież to chore jest skazywać się na taką poniewierkę. On na to: ty mi odpowiedz. A ja wciąż nie znalazłem odpowiedzi na moje pytanie. Zresztą, czy to takie ważne, czy człowiek dostaje odcisków na palcu od przyciskania guzików pilota, czy od tego, że po czterdziestym kilometrze zaczynają uwierać buty? Każdy robi to, co lubi. Jedni marnują życie przed telewizorem, inni skazują się świadomie na ból, pokonując dziesiątki kilometrów w błocie, śniegu, deszczu lub upale. Ja wybrałem poniewierkę…


No i podbijam czwórkę. Zerkam szybko na mapę, cholera, ten przelot nie jest taki oczywisty. Szybka analiza, biegnę na zachód do drogi. Zbiegam za daleko na południe, szutrówką biegnącą obok szkółki leśnej. Potem wbijam się w las i slalomem omijając drzewa, przedzieram się do tej drogi, która powinna gdzieś tutaj być. Nagle przede mną pojawia się szeroki strumień. Ej, co jest? Zerkam na mapę i nagle dostaję olśnienia. To nie droga, to ciek wodny, a za nim następny i następny. Nie ma czasu na odwrót. Zagryzam telefon w zębach i wskakuję do strumienia. Zimna kąpiel i jestem na drugim brzegu. Tak pokonuję jeszcze dwa strumienie, potem przedzieram się przez grząskie bagno. Całe szczęście, że pod kępami trawy jest jeszcze lód. W oddali słychać jadące samochody, a więc jest droga! Za drogą wał, który poprowadzi mnie do mostu, a z mostu już niedaleko do PK 3.


Opowiadałem Ci kiedyś Andrzej o tym, że źle znoszę upał. Wbiegłem właśnie na wał i truchtam powoli. Słońce grzeje niemiłosiernie, a mi w dodatku skończyła się woda w bukłaku. Dla mnie to koniec. Zawsze odpadam przy mocnej lampie. Pamiętasz, co się stało podczas Europamarathon, albo Maratonu Gór Stołowych? Cholerny niefart. Na własne życzenie skazuję się na dwadzieścia kilka kilometrów biegu o suchym pysku.


Wiesz Andrzeju, gdy byłem na trasie, dzwonił do mnie Grzesiek. Nie poszło mu na Maniackiej – pewnie przez upał. Już to raz przeżyłem. Dobrze pamiętam pierwszy słoneczny dzień marca, gdy w zeszłym roku startowałem w Biegu Sokoła. Tym razem znalazłem się na wschodzie Polski, a słońce jest tutaj takie same jak wszędzie, gdzie do tej pory byłem. I wtedy w Bukówcu zdechłem po siódmym kilometrze, Grzesiek z kolei poległ podczas poznańskiego halfa. Historia lubi się powtarzać, a ja głupi nie uczę się na błędach.


Dodreptałem ledwo do PK 3, w drodze wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Nie jest dobrze. Jeszcze kilka kilometrów, a odpuszczę. Dopiłem resztki iskiate, w ustach mam sucho i chce mi się bardzo pić. Na domiar złego jestem gdzieś daleko od lasu i przyjemnego cienia. Łapię się na tym, że rozglądam się za rowem melioracyjnym z wodą. Pić!


Jaki ja jestem słaby, gdy ogarnia mnie pragnienie, a odwodnienie daje o sobie znać poprzez spuchnięte palce, suchość w gardle i to, co dzieje się z organizmem. Cała motywacja i chęć do ścigania pryska. Nie potrafię się skoncentrować na mapie, średnio widzę szczegóły, wszystko zlewa się w nieczytelny bohomaz. W głowie urządzają harce głupie myśli: może odpuścić? Nie, nie, nie, Maniuś dasz radę, jeszcze tylko kilka kilometrów, do tego zakrętu, a potem do drogi. Ale tak chce mi się pić. Pić, pić, pić!


Dalej, wszystko stało się jednowymiarowe i wyglądało miej więcej tak: dobiegł do mnie kolega, nie pamiętam jego imienia, ale spotkaliśmy się już na Skorpionie. Dociągnąłem za nim do wsi, a tam u starszej pani (dziękuję Ci dobra kobieto!) napełniliśmy bukłaki kranówą. Piłem łapczywie, wiem, że źle, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Rozpieprzyło mnie to kompletnie – nudności i ból brzucha – sama rozkosz. I jakoś tak czas przestał płynąć, a ja biegłem i maszerowałem. Zmuszałem się do biegu: jeszcze do tego drzewa i jeszcze do tego krzaka, za nim odpocznę. Kolega pobiegł przodem, a ja zostałem sam na sam z przelotem do PK 2. Mimo tego, że byłem w ruchu, dystans uparcie nie topniał. Podbiłem PK 2 i znowu dobiegł do mnie kolega – Bernard ma na imię. Człapaliśmy razem, on z bolącym kolanem, ja mega odwodniony. W Gorzycach dołączył do nas Adam z Napieraj.pl i w trójkę wylądowaliśmy na mecie.


Cieszyłem się jak dzieciak, że to już koniec. No i wynik niezły, bo wpadliśmy na 12 pozycji. A potem oddałem się po startowemu chilloutowi, zająłem się rozmowami z poznanymi ludźmi, trochę bełkotałem, ale jakoś to było. Pyszne jedzonko i tradycyjnie zimny prysznic dopełniły całości.


Wiesz Andrzeju, podoba mi się to napieprzanie przed siebie pomimo wszystkich przeszkód. I ten rajd był właśnie takim napieprzaniem.


Do następnego!

Marcin




[074/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Fri May 10 04:19:02 2024