-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]



kiedyś... (2010 rok)


O tym jak biegałem sztafetę w Polkowicach…



I jak zostałem pokonany przez Zuzankę, oraz o tym, jak przywiozłem płuca w reklamówce i jakie wnioski z tego startu wyciągnąłem.


Jacek namówił mnie na start w sztafecie 6x1700m. No bo Drużyna Szpiku, no bo fantastyczna impreza, no bo biegi dla dzieciaków, no bo trzeba i już.

Długo mnie nie musiał namawiać, praktycznie to nawet nie namawiał, rzucił temat, a ja się od razu zgodziłem, zaznaczając jedynie, że to tydzień po maratonie Görlitz będzie i na pewno się nie popiszę. Chodziło o pokazanie się w „barwach” Drużyny Szpiku i o dobrą zabawę. Dodatkowo moja sześcioletnia córeczka miała wystartować w biegu dla przedszkolaków – co z resztą bardzo przeżywała, a ja razem z nią.


Zuzanka biegła jak szalona, doganiając wypuszczonych o kilka sekund wcześniej chłopaków. Wpadła na strefę zmian i zamiast przebiec linię mety, rozglądała się za mną. Po chwili zorientowała się, w czym rzecz i szybko dobiegła do mety. Jaka radość z biegu była! Uśmiech na buzi Zuzanny zagościł na dobre.


Po zmaganiach wszystkich młodocianych i pokazach napakowanych strongmanów przyszła nasza kolej. Główny bieg dnia. Sztafeta 6×1700. Biegłem w drugiej zmianie. Nie będę opisywał przebiegu całości sztafety, bo nie o to chodzi. Chodzi mianowicie o to, że w monecie kiedy przyszła moja kolej i kiedy pognałem przed siebie, próbując wyciągnąć z nóg ile się da, po kilkuset metrach zacząłem dusić się powietrzem, a płuca miały zamiar eksplodować. HRmax osiągnęło 250% normy, a w żyłach buzowała krew pompowana przez łomocące z nadmierną prędkością serce. Dopadłem do mety na ostatnich nogach. Na mej twarzy nie zagościł uśmiech, próbowałem złapać oddech. Tragedia.


Wracając do Głogowa, widząc zadowoloną z siebie Zuzę, zapiętą na tylnym siedzeniu, nie mogłem pozbyć się uczucia, że z nas dwojga to właśnie ona jest tą wygraną. A ja, ja z płucami w reklamówce i blazą na twarzy kombinowałem jak to usprawiedliwić się przed samym sobą z wszelkich niepowodzeń. Czas przyznać się przed samym sobą (tak, tak), Panie Marcinie jest Pan leniem! Oczekuje Pan postępów, wie Pan, jak cieszy ukończony bieg, który jest lepszy od poprzedniego. Narzeka Pan na brak formy, ze startu na start obserwuje postępujący regres! Koniec czczego gadania, czas wziąć się za uczciwe treningi.


Tak więc przeanalizowałem tegoroczne stary, sprawdziłem swoje możliwości, wykonując kilka testów z pulsometrem. Bazę mam wybieganą, zrobiłem sporo kilometrów w czasie zimy, potem nastąpiła przerwa spowodowana chorobą, po tej przerwie biegałem praktyczne same treningi o dużej objętości, w międzyczasie realizując bieg na Śnieżkę. Zaniedbałem treningi poprawiające wydolność i szybkość. Zabieram się do pracy. Najwyższa pora, aby nadrobić zaległości. Program treningowy rozpisałem do maratonu wrocławskiego, do tego czasu rezygnuję z planowanych startów. Odpadają Wulkany, WSS, oraz IWW. Wracają natomiast zapomniane GS i GR (ja już gdzieś to pisałem). Niech dzień kiedy przebiegnę maraton bez bólu, ściany i innych cholerstw nastąpi, a konkretny, uczciwy trening może spowodować, że właśnie ten dzień może stać się realny!



[044/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Mon May 20 19:44:00 2024