-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]



kiedyś...


1000 MPa



Gorączka życiówki, tygodniowy kilometraż, plan treningowy, cholerne parcie do celu mogą zmęczyć, wypalić, a kiedy zaczynają nadmiernie ciążyć, należy na chwilę się zatrzymać, nabrać powietrza w płuca, wyciągnąć ręce ku niebu i wypuścić z siebie całe ciśnienie.


Tak, musiałem się zatrzymać, przekłuć plastykową błonę, którą się otoczyłem, a która odgrodziła mnie od świata. Pisałem już o zwalnianiu i odpoczywaniu, ale wtedy męczyło mnie otoczenie, nadmiar pracy, pożeracze czasu, hałas i proza życia. Tym razem wpadłem w treningową rutynę, która zrobiła ze mnie biegowego robota.


W pogoni za życiówkami i walce o progres nie zauważyłem, że jestem jak zaprogramowany, samo zaprogramowany, poruszam się zgodnie z planem i według wskazań Garmina. Biegam, gimnastykuję się, rozciągam, jednym słowem – zapieprzam. Uwijam się w pocie czoła, a czas powoli mija. Jeszcze nie tak dawno tęskniłem za zielonym lasem, a teraz, kiedy wegetacja eksplodowała najbardziej soczystą odmianą zieleni, ja tego nie dostrzegam. Chęć bycia coraz lepszym i lepszym zasłoniła mi to, co najważniejsze…


Radość. W sobotę wybrałem się na trening. Wrzuciłem Garniaka do kieszeni koszulki, bo dane mimo wszystko trzeba zbierać, i nie bacząc na jego wskazania i pikania pobiegłem w kierunku Wzgórz Pszczółkowskich, zdecydowanie najpiękniejszego miejsca w Magicznym Lesie. Biegłem jak wariat, brałem podbiegi na maksa, a zbiegi slalomem. Nad głową krążyły mi chmary komarów, ale miałem je za nic. Ganiałem Lunę po wydeptanych przez zwierzynę ścieżkach, prowadzących przez najbardziej dzikie i najgęściej zarośnięte powierzchnie leśne, jakie dane było mi widzieć. Drapały mnie gałęzie, łapały za kostki chwytne pnącza, pokrzywy parzyły całą swą mocą. I doświadczałem wiosny, wiosny zielonej i pachnącej.


Nie musiałem skupiać się na tempie, oddechu i drodze. Wdaliśmy się w zawody z ptakami, kto będzie głośniejszy. Luna, dzikuska, pogoniła stado dzików, a potem zanurkowała w błotnistym stawie. A co mi tam! Pobiegłem za nią. Ubaw był przedni, aż zgubiłem buta.


Kiedy wbiegłem zdyszany na Winną Górę, stanąłem na jej szczycie, ogarnąłem wzorkiem okolicę wtedy…


Ulżyło mi. Odnalazłem radość i odzyskałem spokój. Wiem, że muszę pielęgnować tę chwilę. Dbać o to, aby nigdy jej nie zapomnieć. To spełnienie. Trzeba je podsycać, ale nie należy przesadzać, bo kiedy spowszednieje, nie wywoła już tylu emocji i stanie się rutyną.


Z czystą głową wróciłem do treningu, swojego planu, wskazań Garniaka, odpowiedniego tempa, jednostek treningowych. Nabrałem dystansu, bo przypomniałem sobie, że w bieganiu i trenowaniu nie zawsze chodzi o emocje wywołane wykręceniem nowej życiówki, a doświadczenie biegu nieskrępowanego może oferować doznania dużo silniejsze, jaskrawsze, bez napinania się i zbędnego ciśnienia. Naturalne i pełne radości. Po prostu.



[040/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Mon May 20 18:38:19 2024