-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]



kiedyś...

Wtorek, godzina 13 coś tam, pomiędzy wpisem o Hyperspeedach a wypełnieniem Karty Pracy w Godzinach Nadliczbowych


Kiedyś, kiedy byłem sapiącym grubasem, wymarzyłem sobie, aby zostać biegaczem. Imponowali mi ludzie biegnący z lekkością gdzieś tam, przed siebie. Kiedy przebiegali obok mnie, czułem bijącą od nich moc, wydawali się tacy wytrzymali, twardzi, nieprzeciętni. To było bardzo pociągające. Nieśmiało zadawałem sobie pytania: czy jestem gotowy? Czy chcę? Myśl o tym, czy podołam, zaczęła anektować moją mózgownicę do tego stopnia, że zdecydowałem się na pierwszy krok.


To był dziwny czas, okres przejściowy. Wyrwany z krainy dekadencji, z objęć nihilizmu, uczyłem się życia na nowo. Wszystko było dla mnie inne, obce, ale bezpieczne. Dużo wody w Odrze musiało upłynąć, zanim nauczyłem się rozmawiać z ludźmi. Jeszcze więcej upłynęło, nim zrozumiałem, że świata nie zmienię – wtedy zrobiłem coś niesamowitego, niesamowitego dla mnie, to ja zmieniłem się dla świata, zmieniłem się dla siebie.


Kiedyś, kiedy po raz pierwszy biegłem nieprzerwanie przez sześćdziesiąt minut, co według mojego przekonania upoważniało mnie do nazwania siebie biegaczem, zapragnąłem zmierzyć się z dystansem 42195 metrów. Niby naturalny bieg rzeczy. Chyba każdy, kto zaczyna przygodę z bieganiem, jako cel główny obiera ukończenie maratonu. I nie zdziwię nikogo, jak napiszę, że nawet pojawiły się plany pod maraton wrocławski.


Mam skłonność do popadania w skrajności, czasami lecę ostro po bandzie. Od czasu do czasu, na własne życzenie, pakuję się w niezłe kłopoty. I wiecie, nie ukończyłem maratonu. Zrobiłem coś innego, szalonego, wystartowałem w górskiej setce, a nigdy wcześniej nie startowałem (nie licząc Katorżnika, podczas którego skręciłem nogę w kolanie), nawet w biegu na 5 km. Poleciałem! Zostałem ultramaratończykiem. Bolało do momentu przekroczenia mety, a potem stało się coś, co uznawałem do tej pory za niemożliwe – zmienił się świat! Od tego momentu nic nie było takie samo.


W tym samym roku przebiegłem maraton, potem kolejny. Spełniałem marzenie za marzeniem, bo uzmysłowiłem sobie, że jedyną trudnością na drodze do ich realizacji jestem ja sam i moje ograniczenia. Lista biegowych pragnień była nieskończona. Chciałem biegać po górach? W trzy godziny potem byłem w Karkonoszach i biegłem, wspinając się na grań. Cholera, dlaczego ja tego nie robiłem wcześniej?! Chciałem przebiec się z Głogowa na Śnieżkę? Bolało i nie dotarłem do celu, ale podjąłem wyzwanie, ruszyłem zad i zrobiłem to, o czym pragnąłem od dawna.


Oczywiście nic nie przychodzi tak łatwo. Chcąc biegać po górach, musiałem być w formie. Żeby przebiec 120 km, ciężko trenowałem. Choć z perspektywy czasu twierdzę, że najtrudniejsze było spełnić ten jeden warunek, wzbić się na pewien pułap, pokonać swoje ograniczenia, wytrenować ciało i umysł tak, aby nic nie stanęło mi na drodze.


Kiedyś, kiedy poznałem co to ból, radość i euforia, zupełnie przez przypadek trafiłem na pewnego bloga. Oj co to był za blog! Jaki człowiek go prowadził! Jacy ludzie komentowali na jego łamach! Cyborgi nie ludzie. I co oni wszyscy wyprawiali! Maratony piesze na orientację, rajdy przygodowe, biegi ultra, mapa, kompas, krzaki, totalnie odjechana sprawa! Prawdziwa przygoda, której byłem spragniony.


Życie płata figle. Nigdy nie przypuszczałem, że będę maratończykiem, nawet nie byłem świadomy tego, że można pokonać stukilometrowy dystans na własnych nogach. Nigdy nie przypuszczałem, że poznam autora owego bloga, że nasze drogi się skrzyżują, że niebawem będziemy wspólnie startować i biegać po górach. Nigdy nie przypuszczałem, że wezmę udział w tych niesamowitych przygodach, o których czytałem z wypiekami na twarzy. Ominęłoby mnie to wszystko, nigdy nie zaznałbym smaku zwycięstwa i goryczy porażki, gdybym nie postawił pierwszego kroku.




[037/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Mon May 20 20:48:57 2024