-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to magicznylas.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini;lang=pl-PL

↩ [home]


[08/08/2023]


kiedyś...


I GEMnO Rudawska Wyrypa – cz.1


> I kiedy witam wschodzące słońce na skalistym szczycie, a ono maluje pejzaż w dominancie czerwieni. I mglisty opar w doliny spływa, owijając miasta w miękki puch. I cisza jak makiem zasiał gości w uszach. I droga skalista przede mną. I nic, że trud pot ze skroni wyciska. I łza się w oku kręci, a serce z miłości rośnie, bo w górach jest wszystko, co kocham.


Rudawy Janowickie, najukochańsze z sudeckich pasm, jedynie Góry Kamienne mogą się z nim równać. Kocham te niskie góry, uwielbiam ich zielone szczyty, dolinki zalane słońcem. Gdy ze strony Pucharu dowiedziałem się, że w Rudawach odbędzie się jedna z imprez, to aż serce mi mocnej zabiło, bo przecież jakbym miał się tam nie pojawić, skoro myślę o tych górach i znęcam się nad sobą myślą, że już niedługo, już za chwilę się tam wybiorę – nie, nie na wspin, aby obiegać je w końcu. A okazja się znalazła i Rudawską Wyrypą się nazwała i w jedno połączyło się to, co lubię… Tak oto znalazłem się w Karpnikach.


Słonecznie. Błękitne niebo czyściutkie, nie uświadczysz najmniejszego obłoczka. Będzie gorąco, a to oznacza odwodnienie. Boję się powtórki z RDS-u, dlatego jestem przygotowany. Co prawda zapomniałem spakować iskiate, ale mam przy sobie kilka saszetek izotonika i duży żel energetyczny. Tym razem zaufam chemii. W drodze do Karpnik intensywnie nawadniam organizm wodą mineralną z dużą zawartością mikroelementów.


W bazie zawodów panuje wesoła atmosfera. Dookoła znajome twarze. Pojawia się kilku mocnych zawodników. Przebieramy się i powoli pakujemy klamoty. Za dwadzieścia minut odprawa. Jestem spokojny. Czas płynie leniwie, jest tak cicho i spokojnie – przecież to, wiosną pachnący, górski chillout!


Startuję razem z Marcinem. To jego pierwsze zmagania na tego typu imprezie. Cieszę, że podjął wyzwanie. Chcę, aby spróbował czegoś innego, niż udeptywanie asfaltu. Chłopak ma potencjał, a biegi uliczne nie dają takiej radochy jak bieganie po krzakach. Niech przekona się na własnej skórze.


Wystartowaliśmy!


Konstruktor trasy przygotował prawdziwą perełkę. Na PK1 rozpoczyna się OS, czyli odcinek specjalny. Tam dostajemy mapy sportowe z zaznaczonymi PK, bez opisów tychże. Czołówka rozbiega się po lesie, a my zaczynamy od zgarniania najdalej położonych PK. Dobra dycha z hakiem biegania pod i z górki. Prawie bezproblemowo zbieramy komplet punktów i po dwóch godzinach, na dziesiątej pozycji kończymy odcinek specjalny.


Kolejny punkt nie przysparza nam problemów. Szybko dobiegamy do Zamku Bolczów. Znam okolicę i pewnie nawiguję. Zielonym szlakiem dostajemy się pod zamkową bramę, spod której szybko wpadamy na ukryty w skałach PK10.


Na przelocie pomiędzy PK10 i 11 zaczyna mnie łapać kryzys. Czuję w nogach Harpagana, nie było mi dane porządnie wypocząć, w dodatku nie jestem wyspany, Aga przez ostatni tydzień ciągnęła swoje zabójcze zmiany, które wypadły akurat na sześć dni przed startem – typowe. Z trudem wspinam się na szczyt Wołka po to, aby podbić PK i… i zostać dosłownie zmiażdżonym. Widok, który rozpościera się spod punktu, powala. Dookoła łagodne szczyty, zielone łąki, a w oddali, przyozdobione śniegiem, Karkonosze.


Chwile później zbiegamy w dół, na złamanie karku, na azymut. Rozkładam ramiona, jak bym rozpościerał skrzydła, bo w tym momencie lecę, ja lecę. Widok zapiera dech w piersi, jest tak pięknie, jest idealnie!


CDN



[028/100]

-- Response ended

-- Page fetched on Mon May 20 21:49:27 2024