-- Leo's gemini proxy

-- Connecting to gemini.10oddechow.pl:1965...

-- Connected

-- Sending request

-- Meta line: 20 text/gemini; lang=pl_PL

O fotografii

2021-08-02


Dawno, dawno temu, całkiem niedaleko stąd (chociaż czas i przestrzeń są względne) interesowałem się fotografią. Działo się to w czasach fotografii tradycyjnej (na kliszach światłoczułych), mylnie nazywanej analogową. Jak każdy początkujący amator fotografii, robiłem zdjęcia wszystkiego: miasta, cmentarzy, krajobrazów, ludzi, kwiatuszków. A potem... a potem przestałem. Niby mam jakiś aparat, ale leży w szafie i wyciągam go tylko na wakacje.


Tuż przed pandemią zrozumiałem, o co chodziło.


Fotografia cyfrowa. Nawet nie chodzi o to, że trzeba bardzo szybko biec, aby być w tym samym miejscu, że ciągle są nowsze, lepsze aparaty; nowe, lepsze obiektywy. Chodzi o to, że fotografia cyfrowa jest zbyt dobra. Zbyt doskonała.


Nowoczesne szkła wyostrzają jak wściekłe. Nowoczesne matryce pozwalają fotografować przy świeczce w środku bezksiężycowej nocy. Nowoczesne migawki potrafią zamrozić ruch muszych skrzydeł. Ekrany pozwalają od razu zobaczyć efekt. Ale co z tego? Nie to mnie cieszy w fotografii.


W fotografii cieszy(ła) mnie niewiadoma. Kiedy przypadkiem ostrość ustawiłem na inny element, niż chciałem, i zdjęcie nagle nabrało zupełnie innego charakteru, podkreśłiło coś innego. Kiedy po ustawieniu światła nagle wyszło słońce, klisza to łyknęła, ale efekt był nie taki, jak się spodziewałem. Czasem ciekawszy. Czasem gorszy i zdjęcie było do wyrzucenia. Czas między zrobieniem zdjęcia a ocenieniem go (na stykówce, na odbitce) pozwalał oderwać się emocjonalnie i spojrzeć na nie naczej.


Dlatego znalazłem na strychu pudło ze starym aparatem z czasów studenckich. Dlatego pogrzebałem w internecie i kupiłem ponad trzydziestoletni, DDR-owski aparat bez automatyki, zaopatrzyłem się w kilka czarno-białych filmów. Zacząłem znowu chodzić z aparatem, pracowicie, ręcznie ustawiać parametry ekspozycji, dobierać film do pogody i nastroju.


A potem przyszła pandemia i wycieczki z aparatem zostały zawieszone.


Ostatnio przeczytałem książkę o pewnej podróży, którą autor zilustrował zdjęciami wykonanymi aparatem otworkowym. Podróż zilustrował aparatem niedosknałym, technicznie prymitywnym! Co za pomysł! Utknęło to w mojej głowie i nie chce jej opuścić.


Aparat otworkowym – zamiast obiektywu ma malusieński otworek, co przekłada się na sporą niedoskonałość obrazu oraz absurdalnie długie czasu naświetlania – to przecież doskonała wręcz antyteza fotografii cyfrowej! Fotografia otworkowa jest powolna: trzeba aparat ustawić na statywie, zmierzyć ręcznie światło, przeliczyć czas naświetlania, uwzględnić poprawkę długiej ekspozycji, inną dla każdego filmu. Fotografia otworkowa wymaga namysłu: w aparacie nie ma wizjera, nie można podejrzeć kompozycji kadru, trzeba ustawić ją trochę na czuja. Jest oczywiście niedoskonała: niby głębia ostrości jest nieskończona, ale obraz jest lekko rozmyty, a brzegi klatki mają winietę. No i przypadek i błąd odgrywają sporą rolę: przez kilka minut naświetlania kliszy warunki świetlne mogą się zmienić. Coś może pojawić się w kadrze, coś z niego zniknąć. Człowiek popełni błąd w przeliczaniu parametrów, w ustaweniu kadru, kurcze, może przypadkiem trącić aparat i zmienić tym samym pole widzenia – przed zrobieniem zdjęcia lub w czasie naświetlania.


Oczywiście można do aparatu cyfrowego założyć zaślepkę z otworkiem, ale w/g mnie jest w tym jakieś oszustwo, jakieś udawanie. Klisza światłoczuła daje pole do dodatkowych eksperymentów.


Coś czuję, że niedługo poeksperymentuję z tym rodzajem fotografii.


tagi: »foto«

-- Response ended

-- Page fetched on Sat May 18 10:54:38 2024